Ranek 14 września 1939r.
Część druga wspomnień Mieczysława.
Opadła mgła i pokazało się słońce wskazujące, że znowu będzie suchy i upalny dzień. W majątku zwykła praca i krzątanina, ale na twarzach ludzi widać ogromny smutek i przerażenie. Tu już wojna się skończyła. Majątek przejął, bez żadnego odszkodowania. W ich imieniu panoszył się niejaki Hanz Plichta! Od początku tego września powracali Polacy do swoich domów z ucieczki, którą wcześniej zalecały władze Polskie. Jednak szybciej poruszały się bandy niemieckie aniżeli furmanki uciekinierów. Powracający zgłaszali się do pracy w majątku.Nasza Mama wróciła z ta grupą uciekinierów a Tata trzy dni później z Oddziału Obrony Narodowej. Zbliżała się 9 rano w ogrodzie, gdzie Tatuś pracował, pojawił się,
niemiec w czerni a na jego czapce była trupia głowa. Na jego widok Tatuś ustawił się w rogu?, aby ciosy odbierać z przodu a nie z boku i tyłu!! Nie bili Go. Ustalili dane personalne oraz przetrząsnęli kieszenie. Znaleźli tam drewniany krzyżyk, medalik Najświętszej Marii Częstochowskiej, nóż ogrodniczy i drobiazgi. Niemiec powiedział, że te drobiazgi nie uratują cię od śmierci i my to uczynimy, bo skazała Cię rzesza niemiecka i tego dokonamy. Na te słowa brat Henryk podał mnie Tacie i jak to się okazało był to dobry moment- niewygodna sytuacja. Tatuś dowiedział się od nich, że powodem jego śmierci będzie demonstracyjne manifestowanie polskości wśród Niemców, zamieszkujących tereny Wielkiej Kloni przez wybuchem wojny. Ci Niemcy uznali go za swojego wroga i polecili Naszego Tatusia zgładzić!
Sytuacja jaka nastąpiła teraz- brat Henryk podał mnie dwulatka Tatusiowi i to spowodowało, że wstrzymali tą egzekucję i zawieźli Go do więzienia w Tucholi. Stamtąd wywożono codziennie około 40 osób na tzw. „Rucki-Most” Gdzie mordowano Tych Polaków! Skazańców ustawiano nad wcześniej wykopanym rowem a młodzi Niemcy /17-19lat/podpici strzelali w tył głowy skazańców!!!!!!!!! Wołając „kopfschus”. Wcześniej mordowali bronią maszynowa, ale to był mało skuteczny sposób uśmiercania.Tatuś czekał w wiezieniu 7 dni na swoją kolejkę, a w tym czasie na gestapo zgłosił się Hans Plichta mówiąc, że bardzo pilnie potrzebuje ogrodnika. Wychodząc na wolność Tatusiowi Niemcy zwrócili drewniany krzyżyk i medalik . Było to później bardzo zabezpieczone. O tym zdarzeniu w domu nigdy nie rozmawiano. Kiedyś w 1949r. Jechaliśmy do Torunia /rodzina Taty/ Mijając miejsce mordu w „Ruckim-Moście Tatuś opowiedział Mi, że Dobry Bóg i wasze prośby uczyniły inaczej niż planowała to mordercza nacja. Z tej okazji gdy już mieszkaliśmy w Warszkowie w rocznicę tego dnia zaprzęgał konie do bryczki i jechał do kościoła na Mszę Świętą, do spowiedzi i przystępował do Komunii Świętej.
Wracam do 1942r. Tatuś dostał pomocnika do pracy w ogrodnictwie. Był to pilot angielski Frank Jouss. Dostał się do niewoli szwabskiej jeszcze w 1939r. Bardzo miły człowiek, starał się nauczyć mnie języka angielskiego.. Dużo mówił o Anglii, żeglarstwie, oraz o sportach zwłaszcza piłce nożnej i boksie.1945r. Straszny czas opanował Naszą Rodzinę BOROWCZYK. W tym czasie przyjechali do Nas żołnierze radzieccy po Naszego Tatusia i zabrali Go za Rygę! Jednak czuwał nad Nim Bóg i nasze prośby, że po 10 miesiącach powrócił do domu. Była to wielka radość, ale jak się okazało przywiózł ze sobą ciężką gruźlicę, którą leczył i wyleczył a reszta Naszej Rodziny przechodziła regularne badania. Już kilka dni po powrocie Tata zadecydował, że nie szukamy winnych – wyjeżdżamy z tąd jak najszybciej i na zawsze! Na Ziemie Zachodnie. W miejscowym urzędzie ustalił, że pojedziemy do miejscowości Warszkowo powiat Sławno.
Jazda dla dorosłych nie była łatwa ponieważ mieli stałe zajęcia: żywienie Rodziny oraz opieka nad dziećmi i zwierzętami. Mieliśmy z sobą krowy Wisłę jej córkę Wartę, oraz maciorę. Na dworcu w Sławnie witał nas Tata /gorąco i serdecznie/, wiadomo byliśmy radośni i szczęśliwi bo przeżyliśmy w pełnym komplecie niemieckich ludobójców!! Od tego czasu Nasza Rodzina była w końcu na swoim i mogła się spokojnie rozwijać. Dodam tylko, że tatuś kupił gospodarstwo, natomiast stale krążył wokół ogrodnictwa.
W Warszkowie zastaliśmy jeszcze Niemców!? Mianowicie dziadek Fritz i jego wnuczki Hanna lat 19 i Inga lat 15. Te istoty musieliśmy szanować bo…taka była wola naszych Rodziców.
niemce chętnie Nam pomagali- a jakże- Po roku wspólnego życia nadszedł czas rozstania..oni mocno płakali i nam też było smutno !?!?!?..bo tak jest u nas dobrych Ludzi.
Od początków tego września powracali Polacy do swoich domów, gospodarstw i mieszkań, z ucieczki, którą wcześniej zalecały władze polskie, jednak, szybciej poruszały się wojska niemieckie, jak furmanki uciekinierów! Nasza mama wróciła razem z dziećmi, a trzy dni później wraca Tatuś, z resztą oddziału Obrony Narodowej.
Była godzina 9 rano, jak wspominał Tatuś, gdy w ogrodzie w którym pracował pojawił się niemiec w czarnym mundurze, z trupią czaszką daszku. Niemiec nie uderzył Tatusia, tylko spisał dane personalne i kazał opróżnić kieszenie.Znaleźli tam:nóz ogrodniczy, różaniec, medalik z Matką Boską Częstochowską i nic nieznaczące drobiazgi. Po rewizji niemiecpowiedział”te medaliki nie uratują Cię przed śmiercią i my to zrobimy, bo skazała Cię rzesza niemiecka”, Gdy niemiec jeszcze szwargotał, brat Henryk podał mnie Tacie i jak się okazało, był to dobry moment-niewydodna dla niemca sytuacja. Wtedy niemiec powiedział Tatusiowi, że C.D.N.